Pomorskie Legendy
"Ciernie"
Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się złociste łany pszenicy, a ciepły wietrzyk ledwo muskał dojrzewające kłosy. Nadchodził wieczór. Jeszcze słychać było brzęczenie pracowitych pszczół uwijających się wśród maków i chabrów, jeszcze gęsi pasły się po miedzach, lecz słońce już wieczornic zaczerwienione chyliło się ku zachodowi. Za polami widniały dachy Chabowa. Wieś niebiedna była: murowane domy czerwoną dachówką kryte, szeroko rozsiadły się wzdłuż wiejskiej drogi, a w głębi wielkie stodoły czekały na plon obfity. A jednak gdzieniegdzie, stały chatynki liche, wstydliwie kryjąc się wśród drzew. Tu mieszkali ubodzy wyrobnicy, którzy u bogatych gospodarzy harowali na kawałek chleba.
Teraz, wieczorną porą siwe dymy polatywały ku niebu; to strawę wieczorną warzono. Na wiejskiej drodze też ruch się zrobił. Syte krowy powoli wracały z pastwisk, a pastuszkowie popędzali stada krzykliwych gęsi, które jeszcze coś skubnąć chciały z przydrożnego zielska. Wreszcie spokój osiadł nad wioską: ludzie odpoczywali po pracowitym dniu. Wnet też starsi zasiedli na ławeczkach w ogródkach, by zażyć miłego chłodku i pogwarzyć z sąsiadami, chłopcy zaś i dziewczęta pomykali opłotkami do sadów, słychać było tu i tam chichoty, pogwarki i śpiewanie.
W jednym z sadów, w najdalszej jego głębi, pod rozłożystą jabłonią czekał samotnie chłopak. Czekał długo, cierpliwie, aż się ciemno zrobiło zupełnie. Wtedy cień jakiś przemknął przy płocie i obok chłopca stanęła zdyszana dziewczyna. „Jesteś, Aniu! A jużem myślał, że nie przyjdziesz! Tyle dni cię nie widziałem. Dlaczego nie przychodziłaś?" - cicho wyszeptał chłopak. „Oj, Szymku! Ledwom się z domu wyrwała, tak mnie pilnują! Źle jest! Dowiedzieli się w domu o nas i ani słyszeć nie chcą o tobie. Mówią, żeś biedny parobek i sięgać ci się zachciało po gospodarską córkę. Nigdy, przenigdy nie dadzą się nam pobrać. Już mi nawet męża wyszukali, bogatego wdowca Mateusza. Już wesele szykują! To nic, mówią, że starszy, ale rozsądny i grosiwo w skrzyni ma. Co będzie z nami, Szymku, co będzie?"
Anna padła Szymkowi na szyję i gorzko zaszlochała, Szymek zaś zamarł z przerażenia na tę straszliwą wiadomość, zda się ziemia pod nim się rozwarła. W rozpaczy przytulił Annę i też mu łzy po twarzy pociekły. I tak pod jabłonią szlochało dwoje młodych, którym nie dawano razem przez życie iść.
Wreszcie Szymek otarł łzy i łamiącym się głosem wyszeptał: „Żegnaj tedy, Aniu! Nie dana nam wspólna droga, za piękne były nasze marzenia, a życie okazało się okrutne. Nie staję ci na drodze, idę w świat, nic tu po mnie! Zabieram to moje kochanie i ten ból okrutny, co cierniem rozdziera mi serce!"
I poszedł Szymek w świat, słuch po nim zaginął. Mijały lata, życie toczyło się swoim torem. Anna już wnuków i prawnuków się dochowała. Kiedyś na ławeczce siedziała, dzieci pilnując. Przez wieś powoli szedł wędrowiec siwiutki jak gołąbek. Ciekawie się wokół rozglądał, przystawał, podumał i dalej szedł. Kiedy zobaczył Annę, znów przystanął, wpatrzył się w starowinkę i łzy mu ciurkiem pociekły po twarzy. Poznał jedyną miłość swego życia i ona go poznała. Podszedł do niej, wziął ją za rękę i powiedział: „To ja, Szymek, a ty jesteś Anna. Wróciłem, by ciebie jeszcze raz zobaczyć i tu moje życie zakończyć".
I poszli powoli przez wieś do kościółka. Staruszek rozwinął z wilgotnych szmatek gałązki cierniste i posadził je w ziemi przy kościelnych drzwiach, sam zaś ukląkł na progu świątyni i chyląc głowę, wyszeptał: „Panie, oto ciernie mojego cierpienia. Wiozłem je z daleka, by tu posadzić u Twoich stóp. Przez całe życie niosłem mój ból. Przyjmij go Boże i daj mi dar największy: Twój pokój!"
I tak się stało. Minęło wiele lat. Dziś w Chabowie u kościelnych wrót rosną dwa stare, cierniste drzewa i przypominają, że ból i ludzkie cierpienie mamy składać u stóp Pana.
Monika Wiśniewska
"Nad Odrą i Bałtykiem"